Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 3
Nazajutrz promienie słońca przeciskały się przez szpary w oknach. W całym pomieszczeniu panował chłód. Thonar siedział na krześle i czekał, aż Gortek założy pas. Popatrzył na starania krasnoluda i rzekł zerwawszy się z siedzenia.
- W nocy ktoś próbował się włamać. Słyszałem jak grzebie wytrychem w zamku. Kto to mógł być? – Zapytał sam siebie. – Zdenerwowałem się i trzasnąłem pięścią w drzwi – zaśmiał się krótko – Powiedziałem, żeby spieprzał, gnój chędożony. A jak uciekał – nie mógł opanować śmiechu. W końcu otrzeźwiał i przemówił. – Zaiste, mógł być to jakiś opryszek… albo ktoś, kto nas obserwuje – rzekł ściszonym głosem.
- No, jo myślę, że to jokiś zwykły złodziejaszek. No nic, chcioł się pobowić, ale chyba się zesrał ze strachu, jak go wystroszyłeś. – zarechotał rozbawiony krasnolud.
- Dobra, bierz co twoje i zjeżdżamy – oznajmił mag.
Gortek założył wypchany plecak, ujął w dłoń topór i przytaknął na znak gotowości.
Szybko opuścili miasto, a żaden przechodzień już się na nich nie popatrzył.
Dzień był ładny, świecące słońce lekko ocieplało ich zziębnięte ciała. Gdzieś na koronach drzew ptaki radośnie śpiewały swą codzienną pieśń, a wypoczęte konie spokojnie przemierzały drogę.
- Widzisz tom? – wskazał Gortek przed siebie – ktoś tam jest.
W oddali na środku kamienistej drogi stał jakiś człowiek, a za nim jego dwaj towarzysze z mieczami w rękach. Krasnolud szybko, ale dyskretnie chwycił za swój topór. Zwolnili nieco, a gdy byli już blisko, zsiedli z koni. Nieznajomi czekali na nich i powolnym krokiem zaczęli się zbliżać. Thonar przymrużył oczy i z swym kijem ruszył ku nim.
- Witajcie – pozdrowił ich ten, który stał na przedzie – jestem Eran i – przeciągnął – rozkazuję wam złożyć broń. Rzućcie ją do mnie – krzyknął nie tłumacząc całego zajścia – No już! Długo nie będę się z wami bawił. Mi i moim kolegom podoba się wasz oręż, więc dawać. – zaśmiał się parszywie.
- Nawet gdybyś mioł mnie zarżnąć, i tak ci jej nie oddom - odpyskował Gortek.
- Widzę, że chcesz się bić, mały gnojku. Zaraz zrobię z tobą porządek – pogroził krasnoludowi i kiwnął głową.
Dwóch ubranych w zielone płaszcze i uzbrojonych w miecze ludzi ruszyło na brodatego. Na jego ustach znów pojawił się drwiący uśmiech. Uniósł topór, splunął pod nogi i przygotował się do odparcia ataku.
Thonar odwrócił się do napastnika, który podążył w jego stronę. Wypowiedział głośno zaklęcie i z laski wystrzeliła ognista strzała, jednak człowiek z mieczem zdążył odskoczyć w bok i szybkim ruchem uniósł miecz do góry, aby zgładzić Thonara. Ten na szczęście odbił cios i odskoczył nieco w tył. Znowu wypowiedział zaklęcie i tym razem trafił. Napastnik dostał strzałą w nogę i wrzasnął z bólu. Thonar spojrzał jak sobie radzi jego krasnoludzki przyjaciel. Gortek, widząc biegnącego na niego ciemnowłosego bandytę, odsunął się krok w lewą stronę. Człowiek chciał pchnąć go mieczem, lecz ten sparował uderzenie i odepchnął złoczyńcę toporem.
- I co? Ni możesz se doć rody, wścibski opryszku? Jo cię nauczę, co to dostoć łomot – zadrwił z człowieka. – Tyra mój ruch – charknął i splunął na leżącego bandytę – wstawoj. Długo mom czekoć? – krzyknął wściekły krasnolud – Chybo jednok długo nie pożyjesz.
Człowiek pozbierał się z ziemi i natychmiast, bez namysłu, zamachnął się mieczem. Gortek był jednak na to przygotowany i odchylił się unikając ciosu. Ze skupieniem przyglądał się napastnikowi. Zacisnął dłonie na rękojeści topora, a skórzane rękawice cicho na nim zazgrzytały. Wykonał szybki obrót, wycelował i uderzył starającego się uchylić napastnika. Broń nabrała impetu i z łatwością wbiła się głęboko w głowę. Krew i kawałki mózgu trysnęły na wszystkie strony. Człowiek padł ciężko na ziemię. Był już martwy. Drugi bandyta leżał na ziemi skamląc. Gortek z zadowolonym uśmiechem podszedł do niego i zrobił co trzeba. Nie obeszło się bez parszywego widoku rozpłatanego ciała. Eran, który do tej pory zachowywał się pewnie, teraz wyglądał na przerażonego. Starał się nie patrzeć na dwa martwe ciała kolegów. Przełknął ciężko ślinę, upadł na kolana i rzekł załamującym się głosem:
- Waćpanowie! Zostawcie mnie, ja nie chcę… ja myślałem, że nie będziecie stawiać oporu… ja tylko chciałem się wzbogacić.
- To źle, że chciałeś – odezwał się Thonar – co z nim zrobić? – zapytał powoli i zwrócił się do Gortka.
- No, jo myślę, że domy mu żyć, jok tok łodnie prosi.
- Dziękuję! Dziękuję… tyś dobry – wyrwał się nagle człowiek.
- Ale mi nie przerywoj! – wrzasnął na niego krasnolud a on się skulił – bo zmienię zdanie! – rzekł groźnym głosem do klęczącego Erana – a tera wstań … wstań jok mówię!
Bandyta powoli wstał z ziemi, a spodnie w kroku miał całe mokre. Thonar na ten widok wybuchnął śmiechem. Wtem odezwał się krasnolud:
- Spójrz w niebo… widzisz jok piknie? – Człek widział białe chmury w różnych kształtach, które powoli się poruszały. Słońce ostro świeciło, a na około tego było niebieskie sklepienie. Ptaki które wysoko latały zostawiały cienie na trawiastej polanie. Nagle i niespodziewanie coś ugodziło go w bok szyi. Gortek głęboko wbił swój zakrwawiony topór. Człowiek przekrzywił usta i padł na kolana. Czerwona ciecz spływała po jego tułowiu wsiąkając w jasną szatę. Eran zawył urwanie i krótko. Jego oczy spotkały się z oczyma krasnoluda. Uśmiechał się on parszywie i spoglądał na pogrążającego się w bólu napastnika. Wyciągnął ostrze topora z ciała, a ono brodząc w kałuży krwi padło bez życia.
Thonar, widząc ten widok, przełknął głośno ślinę.
- No nie powiem, że toporek od ojca się nie sprawia, bo w twych dłoniach jest naprawdę niezły. – odpowiedział magus.
I na tym się skończyło. Ciała zostawili na środku drogi i ruszyli dalej. Thonar bał się o cokolwiek pytać przyjaciela, bo wiedział, że ten i tak nic nie odpowie. Widział na jego twarzy nie ustępujący uśmieszek zwycięstwa. Nie chciał przerywać krasnoludowi napawania się nim. Po jakimś czasie zrobili sobie odpoczynek. Thonar ochłonął i przyzwyczaił się do myśli, że ma koło siebie mordercę - bo przecież tak to można było nazwać. W oczach miał cały czas widok zabójstwa z zimną krwią. Nie mógł od siebie odpędzić tej myśli. Gortek w tej wolnej chwili wyczyścił swój topór do połysku. Nie zostawił na nim ani jednej plamki zeschłej krwi.
- Przed nami jeszcze ten las. Jest on już bezpieczny… tam nam nic nie grozi… są to już tereny Silvermoon, wielkiego i wspaniałego miasta… sam zobaczysz – przerwał ciszę Thonar.
- No jo myślę, że już blisko, bo mnie rzyć od tego siodła boli – odpowiedział drażliwie krasnolud. Był on zbyt porywczy i nerwowy, często robił wiele rzeczy bez namysłu – do takich wniosków doszedł mag w swych rozmyślaniach. Jadąc przez las, zachwycali się jego pięknem. Mało rozmawiali, jednak czasem ktoś z nich przerwał tę błogą ciszę jakąś błahostką.
***
Nawet nie zauważyli kiedy wjechali w ulicę zatłoczonego miasta. Wszyscy coś wywrzaskiwali, namawiali do zakupu swych jakże cennych towarów. Dookoła były kramy i sklepy. Wielu sprzedawców przyjechało tu karawanami aby zarobić na życie. Było to bardzo żywe miasto. Smarkateria z dzikim wrzaskiem biegała między uliczkami. Ludzie, podobnie jak i elfy czy krasnoludy, odpędzali od siebie bachory. Jadąc tak przez rynek w kierunku stajni słyszeli, jak jakiś niziołek piskliwym głosem zachwalał swoje towary: zioła i fajki.
Poszukiwacze przygód odprowadzili wierzchowce, a Thonar zaczął prowadzić za sobą krasnoluda.
- O tam!... widzisz? – wskazał palcem człowiek – Moja ulubiona karczma… Pod Wydrwigroszem, przyjazna atmosfera tam panuje. A jakie mają piwo… zresztą, sam zobaczysz – powiedział do rozglądającego się Gortka.
- No, cołkiem miło tu… jok no rozie. Ale prowadź już do chaty.
Przeszli jeszcze kawałek i znaleźli się na ulicy, gdzie po obu stronach stały ładne domki. Przy jednym z nich, paląc jakieś ziele, siedział sobie elf. Wypuszczał różnego kształtu dymy, które potem rozdmuchiwał, by zastąpić je innymi.
- Jesteśmy! – oświadczył Thonar – to tu – wskazał skinieniem na duży, drewniany domek z ładnie zdobionymi drzwiami. Zrobił dziwny ruch laską, a nad nimi pojawił się znak rodu Dorachtów.
- No, już lepiej! – zaśmiał się krasnolud. – Wchodźmy, bo podom z nóg.
Gdy weszli do środka, znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu z kilkoma zakurzonymi szafkami i okrągłym stołem, przy którym były trzy krzesła. Człowiek zaprowadził krasnoluda do pokoju z zasłanym łóżkiem.
- Wypakuj się i najlepiej idź umyj do łaźni… tu masz tyle, ile będzie ci trzeba – położył na stoliku kilka monet i dodał – Jakby co to mam pokój obok – po czym wyszedł w pośpiechu, i zamknął za sobą drzwi.
Gortek odłożył cały sprzęt koło łoża i zabrał ze sobą czyste szaty. Włożył do kieszeni kilka sztuk złota i ruszył ku łaźni. Długo nie musiał szukać. Wielki szyld od razu zdradził, które to miejsce. Umył się dokładnie i dopiero po tym zdał sobie z tego sprawę, jakie to przyjemne uczucie być czystym. Wrócił do domu w schludnym, czerwono czarnym ubiorze i rzucił się wyczerpany na łóżko. Zasnął.
Na zewnątrz było już ciemno, a jasny księżyc oświetlał małe uliczki. W oddali dało się słyszeć wycie stada wilków. Nic więcej, tylko cisza.
Gortek. |
komentarz[29] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 3" |
|
|
|
|
|
|
|