..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » MENU

   » OGÓLNE

   » KOMNATA BG

   » KOMNATA MG

   » POLECANE

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 4



Gortka zbudziło mocne pukanie do drzwi.
- Czego chcysz? – Wrzasnął zbudzony ze snu krasnolud. – Właź, jeśli mosz ochotę!
Do pokoju wkroczył wolnym krokiem Thonar, przyodziany w odświętną szatę, mającą wiele ozdób.
- Mam nadzieję, że sen dobrze ci służył – powiedział z uśmiechem do zaspanego krasnoluda.
- Służył, dopóki jakiś idiota mnie nie obudził. – zarechotał, przecierając oczy.
- Już dzień, czas wstawać. Muszę ci coś powiedzieć, zanim wyjadę. – rzekł człowiek.
-Zonim co?! Wyjedziesz?! – zerwał się z łóżka Gortek – Gdzie? Dokąd?
-Hmm? Ojciec nic ci nie powiedział? – zdziwił się Thonar.
- Nie, a co mioł mi mówić? – zapytał zaskoczony brodacz.
-Ehh… - westchnął – Muszę wyjechać na południe w ważnych dla mnie sprawach, których natura nie powinna cię obchodzić. – powiedział stanowczo.
- Ble, ble… godonie. Nie mogę jechoć z tobą?
- Wykluczone! – powiedział podniesionym głosem – Tam, gdzie jadę, nie ma miejsca dla ciebie.
- A z czygo jo tu będę żył? – zapytał zdenerwowany krasnolud. – Przecież ni srom piniędzmi! – wrzasnął.
- Trzymaj… na razie powinno wystarczyć. – rzucił na łóżko sakiewkę.
- No, przynojmniej tyle… a później staruchu? - Podniósł sakiewkę i odłożył na stolik.
- Jeżeli się ubierzesz to kogoś ci przedstawię… ino szybko. – pospieszył krasnoluda.
- Ciekawe. No dobro… zaroz tom do ciebie wyjdę. – zdecydował się Gortek.
Człowiek opuścił pokój i usiadł w przedpokoju na skrzypiącym krześle. Gdy długobrody ubrał swą szatę, dołączył do czekającego na niego maga.
- Tu masz spiżarnię – Wskazał palcem drzwi będące na prawo od nich. – Więc żarcia ci nie zabraknie.
- To żeś mnie uszczęśliwił – rzekł krasnolud zaglądając do spiżarni.
- No dobra, chodźmy. – oznajmił mag.
Po chwili znaleźli się na środku tłocznej ulicy. Wszyscy szli gdzieś w pośpiechu. Jedna osoba na jarmark, jedna do świątyni, a jeszcze inna do pracy. Thonar zatrzymał się przed drzwiami karczmy „Pod Wydrwigroszem”.
- Wchodźmy… zaraz kogoś poznasz.
- Karczmarza, który mnie zatrudni przy zmywaniu? – zadrwił krasnolud.
- Zobaczysz… - odpowiedział znudzony Thonar.
Gdy weszli do tłocznej karczmy, ujrzeli zapijaczonych wieśniaków, kilku strażników i siedzącego w kącie niziołka. Skierowali się w jego stronę.
- Witaj Rinc… co słychać? – Mag powitał się z niziołkiem.
- A ty? Co tu robisz wielkoludzie? – zapytał strasznie piskliwym głosem mały i przygnębiony osobnik.
- Przyszedłem ci kogoś przedstawić… ktoś, kto lubi to robić – Zniżył ton przemawiania.
- A witoj. Jo żem Gortek… ty Rinc, słyszołem – Brodacz uścisnął rękę niskiego karła.
- Wiesz co to za robota... Gortku? – zapytał szeptem krasnoluda.
- No ni wiem. Jako roboto? – Zniecierpliwił się Gortek.
Nastała cisza. Thonar dopijając piwo z kufla, uronił parę kropel, które spłynęły po brodzie i kapnęły na szatę. Wstał, zaklął, odłożył puste naczynie i rzekł:
- Czas na mnie przyjaciele. Komu w drogę temu czas. Niestety ja muszę już iść… strasznie się spieszę.
Gortek i Rinc pożegnali maga i ruszyli w stronę domu krasnoluda, aby porozmawiać o pracy. Gdy weszli do małego pomieszczenia, Rinc zamknął drzwi na klucz i udał się w stronę stołu, przy którym stało kilka krzeseł. Zamknięte były dwie okiennice, a drzwiczki małej szafy stojącej w rogu były otwarte.
- Usiądźmy – oznajmił niziołek.
- No, mów w czym rzycz, bo się niecierpliwię jak josno cholero. – rozdrażnił się Gortek, a jego oczy zapłonęły gniewem.
- A więc… no dobra, przejdę do sedna. Musisz znaleźć pewnego sprzedawcę o imieniu Ordeis. Jest on człowiekiem, który wymienia i sprzedaje broń. Zagraża mi w interesach – krzyknął piskliwie Rinc.
- No, a co później? – spytał Gortek
- Później musisz go… załatwić. Oczywiście dostaniesz duże wynagrodzenie.
- Ile?
- O tym porozmawiamy jak wykonasz zadanie – rozwarł szeroko oczy.
- No dobro… gdzież to jest?
- Na rynku, a gdzie? Jest tam jeden kram z różnymi broniami, gdyż ja jeszcze swojego nie wystawiłem. Więc spróbuj zrobić to szybko, zależy mi na czasie. – Pokiwał nerwowo Rinc.
- Się zrobi… mom go zobić, taa? – na twarzy Gortka pojawił się okrutny uśmiech – poczekoj chwilę, a zoroz będę gotowy.
Gdy Gortek się ubrał w zbroję zatknął topór za pas i wyszedł z domu. Niziołka już w nim nie było.
Powoli ruszył na rynek, a gdy już tam dotarł zaczął szukać kramu Ordeisa. Po chwili kręcenia się między kramami znalazł, kogo szukał. Samego Ordeisa, we własnej osobie.
Był on ubrany w białą szatę sięgającą mu do stóp. Miał siwą bródkę, a włosy krótko ostrzyżone. Stał za ladą i czekał na klientów. Gortek, udając że coś ogląda, czekał na kogoś, kto coś w końcu kupi. Nie trwało to długo. Jacyś dwaj szlachcice podeszli do kramu i zaczęli wypytywać o małe i poręczne sztylety. Gortek usłyszał jak Ordeis mówi:
- W sam raz dla ciebie… patrz jak dobrze trzyma się go w dłoni.
Krasnolud wiedział, że to tani chwyt. Może i tak było, ale poskutkowało. Zaraz kupili dwie sztuki i odeszli, podziwiając nowo nabytą broń. Brodacz odczekał chwilę, wyciągnął topór i pobiegł z nim do lady.
- Witom pono! – powiedział zdyszanym głosem.
- Ah witam… o krasnolud. Cóż cię interesuje?
- Mnie? – zakłopotał się Gortek – ten toporek – wskazał na pierwszą lepszą broń wiszącą koło niego.
- Mm… dobry wybór. Podać? – zapytał sprzedawca.
- No rozie się nomyślom, ale chciołem panu powiedzieć, że dwóch szlachciców, którzy coś przed chwilą tu kupili… skarżyli się straży, że sprzydojesz pon słabą i zepsutą broń - skłamał krasnolud.
- Co takiego? Być nie może… - zdenerwował się człowiek – Gdzie? Zaprowadź mnie tam natychmiast. - z łatwością uwierzył sprzedawca.
- Dobrze. Ale jeśli pon mo, to proszę mi doć jokiś wór. – poprosił nie wiadomo po co krasnolud.
- A trzymaj! – rzucił pod nogi krasnoluda worek. – A teraz zaprowadź… Ej Golwin… wejdź na chwilę za ladę… zaraz wracam, tylko coś zrobię.
Szli razem główną ulicą. Po chwili skręcili w jakiś zaułek, ciemny i cuchnący.
- Gdzie ty mnie prowadzisz? - Zdziwił się Ordeis.
- Yy… tu stroż ostatnio była, bo coś się tu wydożyło. – zełgał krasnolud.
- A, no chyba, że tak – przytaknął sprzedawca.
- O widzi pon? Tom jest ten sztylet – wskazał długobrody palcem na jakiś połyskujący przedmiot. Gdy Ordeis stał tyłem do Gortka i szedł powoli w stronę niby-sztyletu, ten spokojnie i bezszelestnie uniósł topór nad głowę i zamachnął się na, o dziwo, odskakującego przed ostrzem sprzedawcę.
- Co to?! – krzyknął – Co ty robisz?!
- Wywijom toporkiem, nie widzisz? – odpyskował brodacz.
- Ja mam oczy dookoła siebie, więc widzę, co wyprawiasz! Nie próbuj żadnych sztuczek! – zagroził Gortkowi i sięgnął za pas.
Krasnold zamachnął się jeszcze raz, ale coś go nagle ugodziło w lewą nogę. Słychać było tylko gruby wrzask bólu.
- No i co? Mówiłem, abyś nic nie wyprawiał. – Ordeis kopnął krasnoluda w twarz i zaczął uciekać, ale Gortek zdążył szybkim ruchem podłożyć mu nogę. Ten upadł twarzą do ziemi. Krasnolud jakoś się zebrał i doskoczył sprzedawcę. Przygniótł go zdrową nogą i obrócił w swoją stronę. Popatrzył mu głęboko w oczy i długo się nie zastanawiał… z gładkością ciął go toporem po szyi. Przecięta tętnica wylewała strugi krwi. Głowa już martwego napastnika była prawie odcięta. Krasnolud kopniakiem dokończył sprawę. Włożył obciekającą z czerwonej cieczy głowę do worka, a ciało zostawił jak leży. Ze zdenerwowaniem, że ktoś go może zauważyć, zaczął wycierać topór o szaty bezgłowego. Gdy udało mu się to w miarę zrobić, rzucił się biegiem, spocony, ku swemu mieszkaniu. Miał szczęście, że szybko załatwił całą sprawę, bo usłyszał przebiegającą straż koło jego domu. Wiedział, że był mordercą, lecz nie sprawiało mu to smutku, tylko satysfakcję. Zamknął się szczelnie w chacie, a worek z głową schował pod deskę w podłodze, którą wcześniej zdążył zrobić. Nie wiedział co się dzieje… dlaczego ten zasrany niziołek nie przychodzi. Czekał na niego pół dnia, ale ten się nie zjawił. Zdenerwowany i zniecierpliwiony Gortek poszedł szukać śmierdziela w karczmie lecz i tak go tam nie było. Zapytał karczmarza czy go widział, ale ten tylko odpowiedział mu, że zabrał wszystkie swoje tobołki i wyjechał niewiadomo gdzie. Złość ogromna zapanowała w Gortku. Pierwsze co mu przyszło do łba, to pozbycie się odciętej głowy. Bez zastanowienia wybiegł z cuchnącym workiem w ręku na ulicę. Rozejrzał się, i podążył uliczkami na jakieś śmietnisko… wyrzucił na stos nie potrzebny dowód masakry. Wracając do domu czuł się jak ostatni frajer, wycyckany przez jakiegoś sukinsyna.
Wmawiał sobie, że jak go spotka to ubije drania. Tylko to krążyło w jego zagmatwanych myślach.
Wreszcie się ocucił i zauważył, że ludzie patrzą na niego ze zdziwieniem. I tak rzeczywiście było. Krasnolud pocił się jak świnia. Przyspieszył kroku i zaraz znalazł się w swym mieszkanku, które dokładnie za sobą zamknął. Wszystko, co miał brudne od krwi, umył starannie. Nawet topór doprowadził do lśnienia. Cały swój oręż schował w szafie i nie chciał się go tykać.
Poszedł do łaźni, odprężył się i po długiej kąpieli wrócił do domu. Jego życie zmieniło się w strach przed innymi… i strażą. Wiedział, iż szukają mordercy, ale kim on był, nie mieli pojęcia. Dni mijały mu szybko lecz towarzyszyło im przerażenie. Ile razy straż przebiegała przez ulicę, ten krył się za drzwiami, bo za każdym razem myślał, że idą po niego.
Nie miał co z sobą począć. Pogrążył i zamknął się w sobie… nikogo przecież nie znał, nie miał do kogo otworzyć gęby.
Gdy paniczny strach minął, zaczął chodzić do karczmy… zwykle na kufelek piwa. Przysłuchiwał się rozmową i czekał, aż dowie się czegoś o zasranym niziołku. Lecz nic o nim nie usłyszał i już go więcej w ten czas nie zobaczył.
Wezbrała się w nim okropna złość na tego małego chuderlaka. Marzył o tym aby urżnąć komuś łeb… przynajmniej to sprawiłoby mu jakąś uciechę.
Pewnego dnia, siedząc na bujanym krześle, które skrzypiało za każdym ruchem, popijał sobie w zamyśleniu wino. Wysnuł, że długo tak być nie może i musi coś ze sobą zrobić. Wstał więc z siedzenia i ruszył ku wyjściowym drzwiom. Miał je już otworzyć gdy coś nagle się w nim poruszyło. Stał tak przez chwilę, aż w końcu wrócił do swego pokoju. Rozwarł szafę w której schował połyskujący pancerz i topór. Oczy mu zabłysły na ten widok. Widział się w odbiciu ostrza i doszedł do tego, że to jest jego przeznaczenie. Wyciągnął swój sprzęt i począł go zakładać. Minął jakiś czas, gdy zapiął ostatnią klamrę. Chwycił za broń i… poczuł się jak wojownik… jak prawdziwy zabójca.
Zatrzaskując za sobą drzwi szedł ciężkim krokiem przez pełną ludzi i elfów ulicę. Oczy miał pełne nienawiści, zęby zaciśnięte, dłońmi mocno trzymał topór. Mówił do siebie: „Czemu jakiś zasrany niziołek nie miałby zostać przeze mnie rozcięty na dwie części? Zginąłby za tamtego… przecież niczym się gnoje od siebie nie różnią”.
Zatrzymał się na wielkim placu, wyłożonym kamieniem. Przy budynkach widniało wiele szyldów. Zastanawiał się, czemu wcześniej tu nie był. Wielkie, rozgałęzione drzewo, stało na środku tego miejsca, dając chłodny cień. Panował tu wielki ruch… kłótnie, przepychanki, bijatyki.
Wzrok Gortka jednak przykuła tabliczka przy jednym z tych budynków. Wszystko wskazywało na to, że jest to sklep z orężem. Nie słyszał nic wokół siebie… tylko jeden znany mu dźwięk dochodzący ze środka tego pomieszczenia. Piskliwy, zachwalający w tym momencie sprzęt, głos. Krasnolud zadrżał i ruszył pełen wściekłości, w stronę drewnianego niewielkiego budynku. Przed drzwiami wisiały na sznurze dwa miecze, które się o siebie obijały.
Wkroczył powoli do pomieszczenia, skąd wyszedł przed chwilą człowiek w ciężkiej, połyskującej zbroi pełnopłytowej.
W środku wszędzie wystawione były różnorodne bronie. Na jednej ścianie wisiały miecze, maczugi i sztylety, a na drugiej hełmy, zbroje i wiele innych części opancerzenia.
Wszedł on tak cicho, że mały i włochaty niziołek, który przeliczał dokładnie pieniądze, stał za ladą i go nie zobaczył. Dopiero gdy Gortek pchnął mocno drewniane, drzwi, które trzasnęły z hukiem, niska istota w podskoku się odwróciła. W oczach miała strach widząc podpierającego się na swym toporze krasnoluda. Długobrody zamknął drzwi na zatrzaski i doskoczył do stołu, za którym stał oszust Rinc. Odezwał się i przemówił obojętnym głosem.
- Witaj Gortku… widzę, że mój pomocnik w końcu powiedział ci, że tu mam swój przewspaniały sklep. Jak widzisz, u mnie wszystko w jak najlepszym porządku. – uśmiechnął się drwiąco niziołek. – Patrząc na ciebie mogę dostrzec, że ci się tu podoba. Nie odzywasz się nic. Mowę ci odjęło? – Rinc szybko schował do wewnętrznej kieszeni brzęczącą sakiewkę. Oczy obojga spotkały się przez chwilę. Gortek postarał się opanować i spokojnym głosem powiedział.
- Witoj… no rzeczywiście piknie tu masz – skłamał krasnolud.
Rinc podszedł do niego i poklepał po ramieniu brodacza.
- Napijesz się piwa lub wina?... pogadamy o… o kolejnym zadaniu. – Piskliwy głos, zadzwonił w uszach – Dostałeś zapłatę nie? Myślę, że wystarczająco – zaśmiał się szczęśliwie niziołek.
- No jo myślę, że musimy obgodoć sprowę zapłoty… nie dostałem nic ty kurduplowaty oszuście.
Rinc zrobił przestraszoną, ale i zdziwioną minę.
- Jak to? Mój posłaniec do ciebie nie doszedł? Jak chcesz mogę ci go tu zaraz znaleźć – przełknął głośno ślinę.
- Chcę żebyś mi nikogo nie przyprowadzał! – Złość zawitała na twarzy krasnoluda. – Marzyłem o tym od kilku tygodni…
- Ee? O czym? Powiedz mi tu przy kuflu piwa. – Zapytał sztucznie niziołek.
Gortek się nie odezwał. Słychać było tylko wrzaski ludzi na zewnątrz. Po chwili krasnolud wstał i nie zastanawiając się, pchnął stół i przytrzasnął nim do ściany siedzącego na stołku Rinaca. Ten tylko jęknął. Długobrody zacisnął pięść i podszedł do chcącego wyrwać się karła.
Wyciągnął z kieszeni szmatę, którą podarł, a następnie zakneblował niziołka. Uderzył go z siłą w nos, z którego trysnęła struga krwi.
- Byndzie boloło! Przyżekom ty mały wypierdku. – Wściekłość, której nie mógł opanować pojawiła się na twarzy. Pod brodą dały się widzieć zaciśnięte zęby, a usta przybrały kształt parszywego uśmieszku. Żądne śmierci ślepia zabłysły. Złapał za rękę małą istotę i szarpnął nią, aż coś pod skórą zatrzeszczało. Próbujący coś wykrzyknąć niziołek rzucał się po ziemi. Gortek chwyciwszy za topór uniósł go nad głowę i rzekł.
- Za zdradę mała pierdoło.
Przerażona gęba karła patrzyła w stronę broni. Krasnolud z siłą pociągnął za sobą topór, który w chwilę później przepołowił rękę Rinca. Ten trząsł się w kałuży swej krwi.
- Boli? Ma boleć gnido! – wrzasnął Gortek. – Tera zrobimy to samo z drugą rączką i… tymi twoimi przebiegłymi nóżkami. – Zarechotał brodacz.
Odsunął się i przeskoczył leżącego na ziemi niziołka. Zrobił drugi zamach, a topór przecinając w łokciu rękę wbił się w drewnianą deskę. Wypłynęła kolejna struga krwi. Rinc tarzał się w bólu, pojękując.
- No i czym tera będziesz przeliczał te twoje pieniądze? – Gortek sięgnął po schowaną w kieszeni niziołka, sakiewkę.
- To mi na rozie wystorczy, ale później przecie mi się one skończą ni? – rzekł krasnolud.
Przeszedł za ladę i jednym, mocnym trzaśnięciem topora, rozłamał kłódkę skrzyni. Były w niej jeszcze dwie pełne sakiewki, które Gortek schował do swej wewnętrznej kieszeni. Spojrzał na buty i ujrzał, że są poplamione krwią. Skoczył do tarzającego się we własnej krwi niziołka.
- Przesadziłeś Rinc! Przez ciebie mom brudne buty! – Kopnął w twarz karła, przekrzywiając mu zalany krwią nos.
Gortek zrobił jeszcze dwa zamachy swym toporem. Każde uderzenie kończyło się dźwiękiem rozdeptywanego szczura.
Spojrzał na wpół żywego niziołka, który już tylko dygotał bez wszystkich kończyn.
- Żem mysloł, że dłużej to potrwo, ale cóż… zasiedziałem się – rzekł śmiejąc się brodacz. – Myślę, że czos zakończyć moją wizytę – Dopił zawartość swego kufla i rzucił nim w „coś” co leżało całe czerwone od krwi na drewnianej podłodze. Gortek podszedł do Rinaca, tak żeby się nie pobrudzić czerwoną osoką. Ubrane w skórzane rękawice dłonie, zacisnął na toporze. Ponownie uniósł go nad głowę i z rykiem pociągnął za ruchem rąk, wyznaczając kierunek ostrza broni.
Coś mlasnęło
Krew trysnęła po wszystkich kątach pomieszczenia, także po zbroi i twarzy Gortka. Ten przetarł twarz i popatrzył pod siebie. Ujrzał wbity od kroku do połowy ciała topór. Widok był obrzydliwy, lecz krasnolud uśmiechnął się drwiąco. Wszedł do pomieszczenia obok, gdzie o dziwo na ziemi leżała misa z wodą, a obok wisiały białe ręczniki. Gortek umył się w pośpiechu i wyczyścił swoje opancerzenie. Ubrał się szybko i podążył do pomieszczenia gdzie leżało zmasakrowane ciało Rinca. Stanął przekrzywił głowę i rzekł:
- A trza było ze mną zaczynoć? Tok się to kończy – odetchnął parę razy i podszedł do drzwi, które otworzył. Założył topór za pas i wyszedł z budynku, zamykając za sobą. Oddalił się ulicę od pięknego placu i usłyszał paniczne krzyki. Uśmiechnął się nieczule i odszedł zadowolony… spokojnym, wolnym krokiem doszedł do domu.
Cisza…


Gortek.
komentarz[10] |

Komentarze do "W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 4"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl


   Sonda
   W którą edycję Dungeons and Dragons grasz?
3.0
3.5
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   R. A. Salvato...
   Forgotten Rea...
   Szpony Larenil
   Leśna Zbroja
   Kamień z Nieba
   Troy Denning ...
   Mistyczny Woj...
   Aramil, cz. I...
   Download
   Na początek

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.038558 sek. pg: