Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 2Mijały lata.
Derim często wyjeżdżał na długi czas w dalekie
strony. Rzadko widywał się z synem, ale każda jego wizyta czymś owocowała… więź
między ojcem, a Gortkiem rosła i zaciskała się, bo z osób bliskich mieli tylko
siebie. Mirthion dawno opuścił Adbar i się gdzieś zapodział, a Derm był kowalem
i rzeźbiarzem, lecz do swych dzieł potrzebował odpowiednich materiałów, a na
miejscu zdobyć ich nie mógł. Ludzie i elfy, którzy przyjeżdżali karawanami do
Cytadeli, często prosili długobrodego o jakąś rzeźbę lub zdobioną broń, gdyż w
swym fachu był na prawdę dobry. W końcu Gortek wyrósł na typowego Tarczowego
Krasnoluda. Brązowa broda zapleciona była w jeden długi warkocz. Ciemne,
kręcone włosy dosięgały szerokich ramion. Na grubych policzkach miał czerwone
rumieńce, nos był mały, lecz wydatny. Piwne oczy połyskiwały niczym falujące
jezioro w świetle wielkiego księżyca. Usta miał szerokie, które lekko
przekrzywiał gdy przełykał ślinę. Gdziekolwiek nie patrzył, jego wzrok sprawiał
wrażenie pytającego. Ręce jego, jak i nogi, były grube i mocne - miał w nich
krzepę. Jego wzrost nie wskazywał na żadne większe skarłowacenie. Był
krasnoludem drażliwym, lecz przy kuflu dobrego piwa humor miał niekiepski.
Prowadził spokojne życie w świątyni, pod opieką Erdgada. Początkowo był
spokojny, chciał przyswajać wiedzę, ale po jakimś czasie stał się pyskaty.
Uważał, że wie już wystarczająco wiele. Jedyne co go ciekawiło, to nauka walki.
Był w tym naprawdę dobry. Topór stał się dla niego jak własne dłonie, jakże
potrzebne do życia. Miał coraz większą chęć opuszczenia Adbar. Jego celem było
wyruszenie na wielką, ciekawą przygodę. Nie było to jednak takie proste - bez
własnego osprzętu, towarzyszy i zezwolenia na opuszczenie Cytadeli nie mógł
tego zrobić.
Lecz w końcu nadszedł upragniony dzień.
***
Gortek
siedział przy podziemnej, okrągłej fontannie i wpatrywał się w jedną z setek
kolumn, jakie go otaczały. Ruch wokół był duży, ale on nie zwracał na nic
uwagi, gdyż odpłynął gdzieś myślami. W powietrzu unosił się smród stygnącego
żelaza. Nagle ktoś położył na jego ramieniu ciężką dłoń. Zerwany jakby ze snu
podskoczył i odwrócił się szybkim ruchem. Ujrzał przed sobą postarzałego,
ubranego w czerwono-czarną zbroję krasnoluda, który przemówił:
-
Witaj synu, w końcu powróciłem… zmieniłeś się. Mam ci tyle do opowiedzienio –
uśmiechnął się lekko.
-
Witaj ojcze – odrzekł zakłopotany Gortek. – Oj, widzę żeś się trochu postorzoł.
– uśmiechnął się dobrotliwie.
-
No, może tszeczke – zarechotał ochryple starzec. – Byłem właśnie u Erdgada i
powiedziałem mu, że wracasz do domu… biorę cię pod włosne skrzydła.
Na te słowa młodzieniec uśmiechnął się radośnie
-
Zresztą i tok muszę ci coś powiedzieć, ale o tym jok będziemy na miejscu.
Ruszyli pospiesznie przez wąskie korytarze ku
domowi. Gdy byli na miejscu, Derim otworzył drzwi, a Gortek zdziwił się, widząc
tam już swoje rzeczy.
-
Jok miło znowu tu być – rzekł wreszcie starzec – Nic się nie zmieniło, a tok
piknie – rozejrzał się dookoła.
-
No… noryszcie – przytaknął Gortek, ale od razu jego uwagę przykuł kufer leżący
obok stołu. – Cóż to jest ojcze?
Derim wlewając piwo do kufla spojrzał na skrzynie.
-
To? To jest…a, zoroz ci pokożę – w uśmiechu rzucił się do otwierania zamka. A
gdy to zrobił, rozwarł powoli ciężkie wieko. Wyciągnął z niej ostrożnie lśniącą
kolczugę, która była przypasowana do wzrostu krasnoludów. – Myślę, że będzie na
ciebie idealna. W wielkim staraniu zrobiłem ją z elfickich materiałów. Jest
twarda i wytrzymała, nic jej nie przebije – powiesił zbroję na starym krześle i
pochylił się nad kufrem, aby go zamknąć.
-
Tom w środku mosz jeszcze kilko szot, które no pewno ci się przydodzą.
Oczywiście są w kolorze ciemnoczerwonym, jak nosz herb – Wskazał palcem nad
drzwi, gdzie była powieszona tabliczka w kształcie czerwonej tarczy z
wyrzeźbionym w środku czarnym młotem i toporem.
-
A tu… - sięgnął po coś owiniętego w płachtę – też mom coś dlo ciebie – po czym
wręczył pakunek Gortkowi.
-
Hmmm... a cóż to jest? – rozwinął w pośpiechu szmatę i ujrzał wielki,
dwustronny topór, rzeźbiony w rękojeści, jak i na jego końcu. Obrócił parę razy
w dłoni, przymierzył i powiedział zakłopotany – Pasuje jak ulał ojcze, twa to
roboto? Czym żem sobie zasłużył? – zapytał.
-
Tok, tok… robiłem go trochę ale potrz joki wsponioły – zrobiłem go z
nojlepszego żylozo jakie możno wygrzebać w górach. Tera możesz wyruszyć w
podróż i ujrzeć świot z bliska. – pokiwał głową – Jo już tu zostonę bo chybo
czos mój nadchodzi, ale ty idź o oderżnij pore głów parszywym orkom, o tym
morzyłeś przeca cołe życie – zaśmiał się – Tera może się to spełni – przytaknął
głową.
-
Ojcze ale co ze świątynią? Przecie…
-
Nic się o to nie mortw – powiedział stanowczym głosem – Wszystko już
załotwione. Wyśpij się i wyruszaj, bo Thonar na długo tu nie zostaje.
Pojedziecie do Everlund, a później do piknego miosto Silvermoon. Tom
krosnoludy, ludzie i elfy żyją w zgodzie. No pewno kogoś poznosz, może nawet
jakiegoś kolejnego poszukiwacza przygód – przysłonił usta ręką i zakaszlał.
Po zjedzeniu posiłku Gortek położył się spać w
nadziei, że spotka go coś wspaniałego, a Derim przygotował syna do wyprawy.
***
Porankiem
Gortek był już gotowy. Ubrany w swą kolczugę, pod którą miał kubrak, i
uzbrojony w długi, tęgi topór. Aby sobie przypomnieć ciosy, ćwiczył ruchy
jakich uczono go w szkole.
-
Trzymaj synu… - Derim podał synowi plecak pełen niezbędnych rzeczy i żarcia. - Dziękujo ci ojcze! Teraz
rozciacham mordy tych parszywych orków – Zrobił groźną minę i poprawił plecak.
Gdy pożegnał się czule z ojcem, pomknął wąskim
korytarzem do wielkiej hali, gdzie czekał już na niego Thonar.
-
Witoj mogusie! – poklepał przyjaciela po plecach.
-
Ah witaj zabrodziały chłystku – zaśmiał się i szybko opanował – Ruszajmy bo
czas nas goni. Przed nami dwa dni drogi więc chodź i nie zostawaj w tyle.
-
Jo w tyle? Chybo kpisz człeku! –zdenerwował się krasnolud – chybo ty… wolny
żuku.
Większą część drogi na powierzchnię przeszli w
ciszy. Gortek nie guzdrał się, ale i też nie był szybki.
Gdy wyszli na górę, światło oślepiło krasnoluda.
Po chwili ujżeli dwa wierzchowce, które już na nich czekały.
-
Mam nadzieję, że umiesz jeździć konno – Zapytał mag.
-
No pywnie! A cu żeś myśloł? – zełgał Gortek - Przecie to proste.
Dopiero po jakimś czasie krasnolud mniej więcej
opanował jazdę na koniu. Ciężko było mu się poruszać ze zbroją i toporem
zatkniętym za pas, ale jakoś sobie radził. Wyjątkowo jechał bez słowa,
podziwiając nowe tereny, przyrodę i zwierzęta.
Poruszając się gościńcem przed siebie zauważył, że
droga się zwęża i jest bardziej kamienista. Ujrzał w oddali góry do których
wcale nie był przekonany, ale nie pytał o to, bo wiedział, że człowiek prowadzi
go dobrą ścieżką.
- Odpocznijmy
Thonarze, jedziem cały dzień… daleko to jeszcze? – zapytał wyczerpany krasnolud.
-
Do Everlund niedaleko. To tuż za tymi górami, widzisz? – wskazał palcem
kierunek.
-
Jo, widze… wisz co? Cuś do tych górzysk żem nie jest przekonony. – powiedział w
końcu Gortek.
-
No i masz racje – potwierdził mag – Tam
się czają orczyska i inne paskudztwa… trza być czujnym – zaciągnął się zielem z
fajki, którą przed chwilą wyciągnął zza pazuchy. – Myślę, że prezent od ojca
dobrze ci posłuży – wskazał skinieniem głowy na topór.
Tu rozmowa się urwała. Gortek dużo rozmyślał i starał
sobie wyobrazić walkę z potworami. Czy sobie poradzi? Nie wiedząc, co go czeka,
bał się coraz bardziej. Po pewnym czasie zrobili sobie postój. Wyczerpani,
odpoczęli leżąc na ziemi i odgryzając powoli duże kawałki mięsa. Wdali się
razem w dyskusję, kto więcej zabije orczysk, ale temat szybko się skończył. Gdy
osiodłali napojone konie i ruszyli dalej w drogę, Thonar przestrzegł jeszcze
raz podopiecznego.
-
Pamiętaj… cokolwiek się stanie, nie panikuj bo to tylko cię pogrąży. Nie miej
dla nich litości – powiedział stanowczo – będziemy jechać spokojnie, ale
czujnie, jasne?
- Co?...
a tok, tok… będziemy jechać spokojnie i czujnie – powtórzył w zamyśleniu
Gortek.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz młodziaku?
Na to słowo zerwał się wściekle krasnolud.
-
Tylko ni młodziak, bo wyrwę kończyny z rzyci! – odpyskował długobrody. – ma się
rozumieć człeku?
-
Hehe… teraz lepiej! I tak ma być. – nagle mag spoważniał i wyprostował się na
siodle – teraz uważaj i rozglądaj się uważnie.
Gortek lekko poddenerwowany rozglądał się szybko
po okolicy. Chwycił prawą dłonią za topór i się nie odzywał. Wjechali w wąską
ścieżkę, gdzie po obu stronach otaczała ich skała. Opuścili trawiaste równiny i
wjechali w niebezpieczny teren. Po chwili Thonar się zatrzymał, zsiadł z konia
i przykucnął.
-
Świeże odchody – popatrzył na krasnoluda – oczywiście twych ulubieńców, orków –
zaśmiał się cicho człowiek – Zsiadaj z konia i łap za broń – oznajmił Thonar.
-
Już, już… - krasnolud zsiadł z konia ociężale – co mom robić?
-
Być gotowym – powiedział już szeptem mag, z kijem w obu dłoniach. Rozglądał
się chwilę dookoła, aż w końcu zza kamienia wyskoczyło dwóch ciemnych orków o
zniekształconych twarzach. Mieli na sobie jakieś stare zardzewiałe napierśniki
i krótkie miecze. Pierwszy rzucił się na Thonara, lecz ten szybkim ruchem
odskoczył w bok. Z laski poleciały iskry raniąc napastnika. Ork skulił się i
zamachnął, ale nie zdążył uderzyć. Coś ugodziło go mocno w plecy i zwaliło z
nóg. Stał za nim Gortek z zakrwawionym toporem. Uśmieszek na jego twarzy
zdradzał zadowolenie. Drugi ork rzucił się w biegu na krasnoluda, ale ten
wykonał szybki obrót i z impetem wbił ostrze w korpus obrzydliwego stworzenia.
Krew wytrysnęła mu z ust i padł martwy na ziemię. Thonar podpierając się na
lasce patrzył na doskonałą walkę brodacza.
-
Było nieźle – stwierdził mag z uśmiechem na twarzy – ale… mogło być lepiej.
Gortek uczuł w sobie wielką radość z zabicia tych
orków. Jego uśmieszek na twarzy zdawał być się bardzo parszywym. Coś w nim się
obudziło, jakby wielka chęć zabijania… wbicia ostrza w plecy i przyglądania się
na ból zadany drugiej osobie. To uczucie było samo w sobie wspaniałe dla
Gortka. Gdy ochłonął nie odzywał się, ale uśmiech mu z gęby nie schodził.
Thonar, przyglądając się jego zachowaniu, nic nie mówił… zachował ciszę. Resztę
podróży spędzili w rozmowie o morskich potworach. Gortek wykłócał się o to, że
skoro pływają, to pewnie i biegają po lądzie. Człowiek śmiał się tylko z niego
co wprowadzało krasnoluda w szał. Zbliżyli się powoli do bram Everlund. Miasto
nie wyglądało na przyjazne. Straż patrzyła się na podróżnych jak na jakiś
morderców, a mieszkańcy byli zamknięci w sobie i nie mieli ochoty z nikim
rozmawiać.
-
Spędzimy tu tylko noc, Gortku, i ani chwili dłużej… paskudnie tu jest – odezwał
się półgłosem do krasnoluda.
Ulice były opustoszałe, a okiennice w domach
pozamykane, tylko z karczmy dobiegały jakieś hałasy. Podróżni odprowadzili
konie do stajni i weszli zdecydowanym krokiem do izby. Kilka osób popatrzyło
się na nich badawczo, ale zaraz wrócili do picia własnych trunków i pogawędek.
Towarzystwo składało się przeważnie z ludzi, choć po kątach, za stołami,
siedziały gnomy z niziołkami. Gruby karczmarz wycierający blat podrapał się po
głowie. Thonar podszedł do niego i rzekł:
-
Proszę pokój: dwuosobowy, z oddzielnymi łóżkami.
-
Masz pan szczęście, bo same takie mam. – odpowiedział grubiańsko karczmarz.
Mag zapłacił, odebrał klucz i wyszedł z Gortkiem
po schodach do pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
-
Dobra… rozbierz się i przemyj w tej misie – wskazał skinieniem głowy człowiek.
-
Dobro, dobro… tobie tyż się przydo mycie… spociłeś się jok świnia. – zarechotał
długobrody. – Wiesz co? Myślę że to wsponiołe uczucie stłuc komuś ryja –
parszywy uśmiech znowu pojawił się na jego twarzy.
-
Takim orkom to oczywiście, że miło – odrzekł obojętnie Thonar – A teraz się
połóż, bo przed nami długa droga… lecz już bezpieczna.
Na tę wiadomość Gortek przestał się uśmiechać. W
głębi duszy miał niepohamowaną ochotę pozbawić kogoś życia, i miał nadzieję, że
w końcu się to stanie. Położył się na łóżku, a Thonar poszedł w jego ślady.
Obaj natychmiast zapadli w głęboki sen.
Gortek. |
komentarz[71] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "W każdym z nas płynie zimna krew, cz. 2" |
|
|
|
|
|
|
|