Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
***
Stalowe ostrze siekiery bez trudu rozłupało stojący na sporym głazie kloc drewna. Dwa, nieomal symetryczne kawałki poleciały na boki z suchym stukiem uderzając o sporą kopkę innych drewnianych klocków o podobnym rozmiarze. Operujący siekierą ponad trzydziesto letni, wysoki i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna o ciemnej od słońca skórze położył na głazie kolejny duży klocek i popatrzywszy na niego krytycznie uderzył po raz kolejny. Efekt był ten sam. A potem ten sam los spotkał kilka kolejnych kawałków.
- Wojmir – usłyszał nagle głos dobiegający z wnętrza prostego, jednopiętrowego domu, zaszytego wśród olbrzymich drzew – obiad na stole.
- Już idę – powiedział uśmiechając się. Rzucając drzewobujcze narzędzie na swój stos ofiar wciągnął prostą, lnianą koszulę na grzbiet i ruszył w stronę budynku. Wewnątrz, dzięki uchylonym drzwiom i sporej ilości okien było dość jasno, Wojmirowi nie było tego jednak trzeba. Znał ten budynek doskonale, znał w nim każdy kąt, każdą ścianę i każdą nierówność podłogi. Lata służby jako templariusz Tyra nauczyły go jak szybko zaznajamiać się z nowym miejscem. Kiedy wszedł, w jego nozdrza uderzył zapach gulaszu, powstrzymał jednak ścisk żołądka i zamiast w stronę jadalni znajdującej się z tyłu domu, skręcił w lewo do niewielkiego pokoiku. Wpadające przez duże okno słońce barwiło na złoty kolor jasne drewno stojącej w centrum pokoju kołyskę. Mężczyzna podszedł do niej tak cicho jak tylko umiał, jednak jego nawykłe do ciężkiej zbroi ciało, nie było nawykłe do cichości. W efekcie, kiedy podszedł do dziecięcego łóżeczka zobaczył zaciekawione, roześmiane oczka wpatrzone w swoją osobę. Ich głęboki bursztyn zdawał się być jeszcze piękniejszy w tym otoczeniu. Kiedy nachylił się i poprawił zajęcze futra, którymi dziecko było przykryte, ono uśmiechnęło się szeroko z typowym dla dzieci urokiem. Wojmir nie mógł się powstrzymać od pogłaskania malca po platynowych rzadkich włoskach nieomal niewidocznych na alabastrowej skórze. Nagle poczuł ciepłe, silne dłonie wokół swojego pasa i czyjeś ciało przytulające się do jego pleców. Znał je jednak dobrze.
- Nadal nie możesz się nacieszyć naszym synem? – spytał ten sam kobiecy głos, który wołał go na obiad.
- Mhm – odpowiedział tylko odwracając się frontem do kobiety i obejmując ją również. Była trochę niższa od niego i nie była tak postawna, jej zielona skóra i wystające dolne kły jasno jednak pokazywała, z jakiej rasy pochodzi. Wojmir czasem zastanawiał się nad poczuciem humoru, które muszą mieć bogowie. Ostatnie kilkanaście lat spędził służąc jako paladyn i obrońca świątyń Tyra, boga którego wyznawcy na ogół wyżynali Orki bez opamiętania. On zaś zakochał się w jednej z nich. Urodził się zaś w Rashemenie, gdzie rządzi matryjarchatyczna magokracja, a kobiety, mimo że delikatne fizycznie były okrutne i aroganckie. Zaś ta kobieta, mimo że silniejsza niż wielu mężczyzn miała w sobie delikatność i uległość, jakiej brakowało kobietom w jego ojczyźnie. Żadną miarą nie przeszkadzała mu jej figura – teraz, po porodzie jeszcze atrakcyjniejsza – ani dolne kły czy zadarty nos. Zaś mocne, lśniące włosy i błyszczące, ciepłe oczy nie miały dla niego równych w całym świecie. Kobieta widząc jego spojrzenie uśmiechnęła się rozpoznając, o czym myślał.
- Chodź jeść, bo wystygnie – powiedziała i nie przestając przytulać się do jego boku ruszyła w stronę jadalni, zatrzymała się jednak a jej szpiczaste uszy zadrgały lekko. Rashemeńczyk od razu to zauważył.
- Co się stało? – spytał czujnie.
- Jeźdźcy – odpowiedziała kobieta puszczając go i gwałtownie wracając do pokoju gdzie było dziecko. Kiedy brała je na ręce, jej mężczyzna gnał już do jadalni i nie rozglądając się nawet, pewnym ruchem złapał za rękojeść bogato zdobionego i świecącego lekkim niebieskim blaskiem berdysza. Kiedy tylko dotknął ostrza poczuł promieniującą od niego moc dobra, która tak wiernie służyła mu przez wiele lat. Odwracając się w stronę drzwi zobaczył jeszcze pięty orczki znikające na schodach prowadzących na poddasze. Przez uchylone drzwi spostrzegł poruszenie przed domem. Odetchnąwszy głęboko Wojmir ruszył w ich stronę, wiedząc, że niema już czasu na założenie zbroi. Przyklęknął jednak jeszcze na moment z obiema rękami nad głowa ujmując drzewiec broni.
- Sprawiedliwy boże – wyszeptał spokojnie, jednak z wyczuwalna prośbą w głosie – chroń mnie i mą żonę od złego, tak jak to robiłeś przez te wszystkie lata. Jeśli zaś nie możesz to błagam... ochroń choć moje dziecko.
Następnie wstał znacznie pewniejszy siebie, wiedząc, że Tyr go wysłucha tak jak zawsze to czynił. Dziarsko wyszedł, szeroko otwierając drzwi. Na polanie przed jego domem, w półkolu o kilku rzędach stało kilkudziesięciu orczych jeźdźców, tych samych, którzy wcześniej odwiedzili Białe Wierchy. Templariusz wiedział, że nie ma wielkich szans w walce z taką ilością przeciwników, bez trwogi postąpił jednak kilka kroków w ich stronę, ostentacyjnie wbijając drzewiec berdysza w grunt. Dawał do zrozumienia, że jeśli jeźdźcy będą chcieli walczyć to tanio swojej skóry nie sprzeda.
- Czego chcecie na mej ziemi? – spytał poważnie i bez strachu skupiając wzrok na trzech jeźdźcach, którzy wystąpili przed szereg. Najstarszy z jednookich popatrzył na niego uważnie, poczym rzekł spokojnie
- Chcemy tylko twego syna – jego głos był wyprany z emocji, co potrafiło przerazić u orka znacznie bardziej niż dzika furia – oddaj go lub giń wraz z nim, mi to bez różnicy.
Kilku orków z szeregu zaczęło jechać w stronę paladyna, on jednak tylko poderwał swój oręż i zakręciwszy nim z wprawą nad głową staną w pozycji obronnej na lekko ugiętych nogach i z ostrzem skierowanym w stronę jednookiego.
- Możecie spróbować wziąć me dziecko siłą! – wykrzyknął a w jego głosie zaczynało być słychać o wiele głębsze brzmienie jakby nie przemawiał sam – ale zapłacicie za to krwią i to słono!
Jednooki kiwnął głową zupełnie nieporuszony, jakby się tego spodziewał.
- Niech więc tak będzie – powiedział i dał znak ręką. Dwaj jeźdźcy stojący najbliżej Rashemity gwałtownie dźgnęli boki koni ostrogami ruszając do szarży. Nim jednak wierzchowiec pierwszego z nich zdążył choćby dobrze się rozpędzić siedzący na nim ork krzyknął z bólu i ze szczękiem kolczugi, rozrzucając na boki ręce spadł z siodła. Wokół miejsca na jego torsie, w którym wbił się bełt, rozrywając kolczugę jak papier, szybko formowała się czarnoczerwona plama. Drugi z jeźdźców, który szarżował na człowieka zdekoncentrował się przez to i nie zauważył jak Wojmir robi gwałtowny unik i przeturlawszy się po ziemi wstaje sprężyście robiąc jednocześnie zamach berdyszem trzymanym za końcówkę drzewca. Półksiężycowe, grawerowane ostrze zdawałoby się kompletnie zignorowało zbroje orka, trafiając pomiędzy nity skórzni i w znacznym rozbryzgu krwi rozerwało mu mięśnie i zmasakrowało kości mostka oraz żebra. Wojownik był martwy nim upadł na ziemie. Rashemeńczyk zaś ściągnął broń do siebie, aby uchwycić ją lepiej poczym odwrócił się w stronę reszty jeźdźców. Najmłodszy z jednookich krzyknął z wściekłością
strony: [1] [2] [3] [4] [5] |
komentarz[15] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Drużynowe więzi" |
|
|
|
|
|
|
|