Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
***
Zimne stalowe oczy patrzyły z olbrzymim bólem na rozrąbane ciało jasnowłosego Rashemeńczyka.
- Spóźniliśmy się – szczupła, brązowowłosa elfka, odziana w skórzany, prosty skrój z kościanymi guzikami i ozdobami czuła napływające do oczu łzy. Oddychała ciężko po forsownym biegu, tak samo jak jej towarzysze.
- Może nie do końca – odpowiedział czarnowłosy, blisko dwumetrowy mężczyzna o pokaźnej muskulaturze, widocznej jednak tylko na nagich ramionach, szyi i łydkach. Resztę skrywała barwiona na brązowo zbroja płytkowa pokrywająca również, długą do kolan przepaskę biodrową z ciężkiej, grubej skóry. Pozostali popatrzyli na niego uważnie, on jednak nic nie mówiąc ruszył szybko w stronę domu. Domyślając się, o co chodzi elfka szybko pognała za nim. Stalowooki krasnolud również się domyślał czego zaczęli szukać. Wiedział jednak, że nie zdoła im pomóc. Był świetny w machaniu swoim młotem, czy to w boju, w kuźni czy w warsztacie, ale przeszukania o ile nie odbywały się w głębokim skalnym tunelu nie były jego mocną stroną. Zamiast tego spojrzał na swoją żonę kucającą przy ciele Wojmira. Złota krasnoludka odziana w mitrylową kolczugę, ozdobioną na naramiennikach symbolem dwóch skrzyżowanych toporów położyła sobie na kolanach głowę mężczyzny i zamknąwszy oczy pogrążyła się w modlitwie. Krasnolud uśmiechnął się przez chwile zastanawiając czy modlitwa kapłanki Srebrnobrodego pomoże templariuszowi Tyra, ale uznał, że skoro obaj bogowie byli dobrzy i obaj byli bogami wojny, to modlitwa powinna zostać podobnie odebrana.
Człowiek i elfka wyszli po chwili z budynku.
- Tak jak sądziłem, nigdzie nie ma ich dziecka – powiedział mężczyzna z wyraźnie wyczuwalnym barbarzyńskim akcentem. Przykucnął i zaczął przyglądać się śladom na ziemi.
- A Ariana? – spytał krasnolud patrząc na elfkę. Ta pokręciła tylko głową spuszczając wzrok. Po jej policzkach pociekły łzy.
- Zadźgali ją na stole w jej własnego domu – powiedziała płacząc. Krasnolud podszedł do niej szybko i ujął jej szczupłą dłoń w swoje zakute w zbroje łapy, chcąc dodać jej otuchy. Elfka pociągnęła nosem i kucnąwszy przytuliła się do niego. Jego żona w tym czasie poszła do domostwa, aby odprawić modły nad ciałem kobiety. Wojownik był jej wdzięczny za przezwyciężenie swojej niechęci do tej kobiety.
- Nie ma wątpliwości – powiedział wstając po chwili człowiek – orki podzieliły się na dwie grupy. Jedna wróciła na południe i spaliła tamtą wioskę, druga zaś – dużo mniej liczna – udała się na wschód. Jedna z nich musiała zabrać dziecko ze sobą.
- Jesteś pewny Ronan? – spytał krasnolud odwracając się w jego stronę. Elfka również już się uspokoiła.
- Całkowicie – odpowiedział barbarzyńca kiwając głową – ślady nie kłamią, a te orki nie są dobre w ich zacieraniu.
- Pytanie tylko, która z grup zabrała dzieciaka – zauważyła kapłanka Clangedina wychodząc z domostwa. Elfka pokiwała głową, poczym podeszła do jednego z wielu drzew rosnących wokół domu. Reszta domyślając się co zamierza, zebrała z ziemie resztki mężczyzny i zaniosła je do domu kładąc obok ciała jego kobiety. Nim skończyli elfka ponownie do nich dołączyła.
- Drzewo powiedziało, że to ta niewielka grupa zabrała chłopaka, wyruszyła z nim na wschód, w stronę gór – powiedziała.
- Jak dawno temu? – spytał od razu krasnolud
- Przed zmierzchem, byli konno.
- Hmm... – człowiek zamyślił się – w takim lesie, będą poruszać się dość wolno, w górach zaś będą musieli zostawić konie. Pewnie już wspinają się na szczyty.
- A więc jeszcze zdarzymy ich dopaść – powiedział krasnolud patrząc na swoją żonę. Ona tylko pokiwała głową. Wojownik spojrzał, więc na pozostałą dwójkę i oni również kiwnęli głowami.
- Zastanówcie się – zaznaczył jednak krasnolud – Wojmir był z nas wszystkich najpotężniejszy a nie dał im rady. A teraz nie ma nas wszystkich...
- Na krew Uthgara! – przerwał mu Ronan patrząc na przyjaciela z wyrzutem – za kogo ty mnie masz Ther? Myślisz, że zostawię jedyne dziecko mego przyjaciela na pastwę tych morderców?
- Na mnie również możesz liczyć – powiedziała elfka – ich dziecko jest jeszcze młode i niewinne. Sama natura daje takim istotom prawo dorosnąć.
Krasnolud uśmiechnął się jeszcze pod czarnym jak i jego zbroja zarostem, poczym położył dłoń na martwym ramieniu przyjaciela
- Nie obawiaj się bracie – powiedział – odnajdziemy i zaopiekujemy się twoim dzieckiem.
To powiedziawszy ruszyli do wyjścia, zatrzymali się przy drzwiach. Elfka ujęła w swoje dłonie framugę drzwi, skupiła się szepcząc coś cicho. Ciemnoskóra krasnoludka zaś rozłożyła szeroko dłonie i zaczęła śpiewać w ojczystym języku. Nieomal w tym samym momencie obie kobiety przestały i framuga którą obejmowała druidka buchnęła płomieniem, znacznie jednak słabszym niż dwie ogniste kule, które buchnęły z dłoni kapłanki i złączywszy się w jedna nad jej głową uderzyły, przez otwarte okienko w strop poddasza. Wysuszone drewno i słoma zaczęły płonąc pożerając coraz większe fragmenty budowli. Czwórka przyjaciół modląc się do swoich bogów za poległego towarzysza patrzyła na to przez chwilę. Poprawiwszy broń zebrali się wokół kapłanki, ta zaś unosząc dłonie ku niebu powiedziała podniośle.
- Ja Kraya, córka Mojara, proszę cię o Srebrnobrody byś pomógł nam ocalić niewinnego i wywrzeć zemstę na mordercach przyjaciół. Pomóż nam ich doścignąć nim będzie za późno.
Wszyscy poczuli nagle jak stają się coraz lżejsi i zobaczyli, że ich ciała stają się na półprzejrzyste i niespójne oraz unoszą się w górę. Bardzo szybko przeniknęli przez korony drzew. Nagle z olbrzymią prędkością, gnani boskim wiatrem niczym obłoki zaczęli lecieć w kierunku dobrze widocznych gór...
***
Krwistoczerwone słońce chowało się z wolna za zielono-szarymi zboczami gór, w skutek czego dolinki i kotliny pogrążały się w półmroku. Dla jedynego oka Doracha mrok nie stanowił jednak problemu. Ork siedział u wejścia do jaskini przypatrując się ostatnim promieniom słońca. Wiedział, że jak tylko ognisty dysk zniknie za szczytami, będzie musiał zrobić coś, czego nie chciał. Dziecko, które ze sobą mieli, choć w połowie zbrukane ludzką posoką, posiadało jednak w sobie część szlachetnej, orczej krwi. Myśl ta sprawiała, że sługa Gruumsha nie rozkoszował się wizją obrzędu, którego będzie musiał dokonać. Posiedział tak jeszcze chwilę, poczym wstał i w duchu prosząc Ilnevala o wybaczenie ruszył do mrocznego, skalnego wnętrza. Jaskinia nie była wielka, miała długi na mniej niż 50 metrów korytarz, nieomal zupełnie prosty i kończyła się dość dużym pomieszczeniem z kilkoma skalnymi wypustami wyrastającymi z prawie płaskiej podłogi. Stalaktyty były niewielkie a stalagmitów jeszcze nie było widać. Za kilka wieków mogłoby to wyglądać inaczej, teraz jednak jaskinia idealnie nadawała się do tego, co mieli zrobić. 'Łaska Gruumsha, bez wątpienia' pomyślał Dorach kiedy ją po raz pierwszy zlustrował. Teraz, kiedy panowały tu dla ludzi zupełne ciemności ork rozejrzał się po wnętrzu i z zadowoleniem pokiwał głową. Pozostali wojownicy stali w kręgu wokół szerokiego może na pół metra, zdawałby się idealnie równego występu wyrastającego z podłoża na blisko półtora metra. To na nim leżał malutki półork, nie płakał. Możliwe, że był zbyt zmęczony...
strony: [1] [2] [3] [4] [5] |
komentarz[15] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Drużynowe więzi" |
|
|
|
|
|
|
|